Rozłożyłam nogi szeroko na łóżku, tak że moje uda niemal dotykały materaca. Cipka była wilgotna jak świeżo pęknięty owoc – lśniąca, różowa, napięta.

Soki już spływały po wewnętrznych stronach ud, zostawiając mokre ślady. Pachniałam seksem. Pachniałam rozkoszą. Pachniałam władzą.
Spojrzałam na niego – czarny, umięśniony, ogromny. Jego kutas był gruby jak puszka piwa, żyły pulsowały pod skórą, a żołądź lśnił od śliny. W dłoni wyglądał jak broń. I miałam ochotę dać się z niej odstrzelić.
– Podejdź – powiedziałam niskim, surowym głosem. – I rozpieprz moją cipkę tak, żebym nie mogła usiąść przez tydzień.
Nie odpowiedział. Wszedł między moje uda. Pochylił się, chwycił mnie za biodra – mocno, palce wbite aż do kości – i wbił się we mnie jednym, brutalnym ruchem. Do końca. Do samej szyjki.
– Aaaaah… – krzyk wyrwał mi się z gardła, dziki, niekontrolowany.
Czułam, jak mnie rozciąga. Jak moja cipka zaciska się na nim, walczy z jego rozmiarem. Ale nie miała szans. On mnie rozrywał. Bił biodrami o moje uda z siłą, jakby chciał zostawić na nich siniaki. Jego jaja uderzały mnie po tyłku. Rytm był jak młot pneumatyczny – raz, dwa, trzy – głośno, brutalnie, głęboko.
Moje piersi falowały przy każdym uderzeniu. Brodawki twarde jak kamień. Czułam, że wystarczy jedno muśnięcie języka, a dojdę na miejscu. Ale trzymałam się. Bo chciałam więcej.
– Mąż. Do ust. Już.
Stanął obok łóżka. Jego kutas był napięty, gotowy. Wzięłam go do ust jak zawodowa dziwka – bez wstępu, bez czułości, prosto do gardła. Poczułam, jak czubek uderza o moje migdałki, jak gardło się zaciska. Dusiłam się, ale nie wycofałam. Otworzyłam szerzej usta. Ślina ciekła mi po brodzie. Trzymałam go obiema rękami, ruszałam głową jak automat.
Dwóch naraz. Jeden w mojej cipce. Drugi w gardle. Rozerwana. Wypełniona. Władcza.
– Zmiana – wyplułam kutasa, ślina przerzucając się przez brodę. – Mąż, teraz ty rżniesz mnie w cipkę. Ty – klękaj przy mojej głowie. Będziesz miał moje gardło na własność.
Zrobili to. Jak psy. Jak posłuszni niewolnicy. Ruch za ruchem.
Mąż wszedł we mnie z tym znajomym rytmem – znał moje ciało. Wiedział, że lubię, gdy napiera głęboko, gdy ręką trzyma mnie za szyję, gdy drugą wali mnie po piersiach. A ten drugi – trzymał mojego kutasa w dłoni, rozlał ślinę, po czym wcisnął go do moich ust.
Obciągałam jak w transie.
Gardło, cipka, całe ciało – wypełnione.
Wiedziałam, że są na granicy. Czułam to po ich drgających biodrach, po szarpanych oddechach. Ale nie pozwalałam na wytrysk.
– Stójcie. Nie dochodzicie beze mnie. Macie się powstrzymać, rozumiecie?
Zamarli. Wyciągnęli się ze mnie. Cipka dosłownie mlasknęła przy wyjęciu. Moje wnętrze było czerwone, pulsujące, otwarte. Spojrzałam na nich, potem rozłożyłam pośladki.
– Teraz ty – wskazałam na czarnoskórego. – Do mojego tyłka. Bez pytania. Tylko ślina i siła.
Splunął. Rozmazał. Wsunął palec, potem drugi. W końcu czubek. I powoli zaczął wpychać ogromnego kutasa do mojego napiętego odbytu.
– Aaaaah, kurwa… – wyłam z rozkoszy i bólu. Rozciągał mnie tak, że czułam każdy milimetr. Kiedy wszedł w całości, aż po jaja, ciało drżało. A ja rozkazałam:
– Mąż, do cipki. Robimy to razem.
Podwójna penetracja.
Dwa kutasy. Dwie pary jaj. Dwa oddechy. Ja na środku.
Wypięta. Mokra. Spocona. Opluta. Opluta ich żądzą. Ich dziwka. Ich królowa.
Nie pieprzyli mnie. Napierdalali mnie. Ruchy zsynchronizowane, silne, agresywne. Słyszałam tylko dźwięki ciał uderzających o siebie, stęknięcia, szloch z gardła, jęk. Czułam, że pęknę. Że dojdę z takim impetem, że zemdleję.
I wtedy…
– Do ust. Obaj. Chcę waszej spermy. Na twarzy. W ustach. Na moich piersiach. TERAZ.
Wyszli ze mnie z jękiem. Oparli kutasy na mojej twarzy. Objęłam jeden i drugi. Ruchy ręki. Rytm. Oczy wpatrzone we mnie. Otworzyłam usta, wypięłam język, pokazałam im, do czego jestem stworzona.
Strzał. Jeden. Drugi. Ciepła, gęsta sperma na języku, brodzie, szyi, sutkach. Oblepiona. Zlana.
Oddychałam ciężko. Uśmiechałam się szeroko. Byłam królową tej nocy. I to dopiero było intro.